„Tak jak przed bitwą dowódcy obu dywizji gen. Duch i gen. Sulik ciągnęli supełki o rejon walki, tak dowódcy plutonów 3.szwadronu postanowili ciągnąć zapałki o wyznaczenie zadań. Wśród nich było trzech podporuczników-Białecki, Besser i Kochanowski. Białecki poległ a Besser zaproponował półroczny żołd Kochanowskiemu za odstąpienie zadania. Kochanowski wsiadając do czołgu odparł-„nie ma tak dobrze” i ruszył miażdżyć bunkry połdniowego Widma”.
Wytyczne i zadania dla planowanego natarcia po pierwszym ataku z dni 11-13 maja 1944 r. pozostał obraz makabryczny, a pobojowisko parowało nadal oparami walki. Żadna ze stron nie zdołała tymczasem uzyskać przewagi. Po tej makabrze mieli przejść następni i pomścić poprzedników. Wbiliśmy się więc ponownie w niemieckie stanowiska. Właściwe drugie natarcie wywiązało się samo, ciągiem bojowego patrolowania wcześniej szturmowanych pozycji. Zbliżał się nieubłaganie czas rozstrzygnięcia losu walki.
Cóż, pozostawała tylko jedna możliwość i innej nie było – szturmujemy nadal tę górską twierdzę. Trzeba było zmiażdżyć ich dogasający, ale trwały opór. Polskie oddziały zacząć musiały od oczyszczenia Widma, żeby ponownie nie kąsało i nie strzelało w plecy. To żołnierzowi najbardziej dokuczało. Pierwsze poszły do akcji grupy szturmowe z 16. baonu mjr. Stańczyka, i tak honor rozpoczęcia drugiego natarcia przypadł wycofanym wcześniej żołnierzom z wzgórza 706.
Wybrane patrole bojowe wyruszyły o godz. 18.45 16 maja, kierując się na płn. Widmo. Po raz kolejny najważniejszym było – nie zalegać ! Tym razem pardonu nie było. Ciężko było choćby o jednego jeńca. Walczono do końca i niemieckie bunkry poczęły gasnąć. Niemcy nie wytrzymali nacisku i rozpoczęli ucieczkę z bunkrów i schronów. Do jako takiego ładu zostali doprowadzeni przez swoich dowódców dopiero nad ranem następnego dnia i wtedy rozpoczęli niemrawe kontrataki celem odzyskania wcześniejszej pozycji. Północne Widmo górowało nad jego środkową i płd. częścią , więc miało zasadnicze znaczenie dla tego odcinka. Kto był panem skupiska stanowisk u podnóża wzg.706 ten władał grzbietem podłużnego wzgórza. Niemcy doskonale o tym wiedzieli i rozpoczęli skoordynowaną próbę odzyskania tej części terenu.
Trafiła im się jednak przykra niespodzianka, pomimo że dla polskich żołnierzy nieporęcznie było prowadzić ogień z otworów wejściowych zdobytych bunkrów.
W momencie, gdy kontratak przybierał na sile na płn. Widmo dotarło wsparcie w sile 1.komp. kpt. Machnicy transportującej dodatkowy zapas amunicji. W tej sytuacji atak niemiecki przerodził się w odwrót. W międzyczasie, gdy trwała rozprawa o los Widma na jego grzbiet w okolicach Gardzieli natarł 15.baon ppłk. Stoczkowskiego swą wcześniejszą drogą męczeństwa. Rozwijająca się tymczasem pomyślnie sytuacja na krawędzi północnej wykazała, że przyszedł najlepszy moment na wprowadzenie do walki na kierunku wzg. S.Angelo 17.-tego batalionu mjr. Baczkowskiego i innych pododdziałów, m.in. kompanii komandosów mjr. Smrokowskiego i wydzielonej grupy (złożony szwadron) pod dowództwem por. Cygielskiego z 15.Pułku Ułanów Poznańskich. Plan natarcia był jednoznaczny. Kompanie szturmowe 17.-tego uderzeniem frontalnym ze wzg.706 przez płn. Widmo miały się wbić na wschodnie stoki S.Angelo.
Za nimi do akcji wkroczyć mieli komandosi i ułani. Dowodzący natarciem 17.-tego baonu mjr Baczkowski wydał dowódcom kompanii krótki rozkaz: Możliwe jest tylko natarcie! Sygnałem będą dwa gwizdki. Naprzód! W ten sposób uproszczono metodę ataku.
I tak o 6.10 17 maja 17. baon usłyszał dwa pierwsze gwizdki. Odtąd towarzyszyły one jego żołnierzom do samego końca. O 6.45 z rozpędu zdobyto umocnienia Małego S. Angelo i natychmiast przesunięto walkę na pierwszą linię bunkrów właściwego S. Angelo. Tutaj doszło jednak do zaciekłej walki i atakujących zatrzymał wzmagający się ogień niemieckiej artylerii i moździerzy. Wyjątkowo dokuczliwy okazał się też ogień broni małokalibrowej. Padło wielu zabitych i rannych.
Moment frontalnego uwiązania się w walce wykorzystał w tym czasie kpt. Leśkiewicz prowadząc swoją kompanię płn. stokiem urwiska wzgórz Angelo. Tam również rozpoczęła się walka z bunkrami o ścianach z wielkich głazów. Po pewnym czasie walka polskich żołnierzy z kamiennymi potworami wywołała kryzys. Kończyła się amunicja, a poruszanie się w odkrytym w świetle dnia stoku przynosiło wysokie straty w skutecznym ogniu strzelców wyborowych, uniemożliwiających jakikolwiek ruch.
Ziemia ciągnęła żołnierzy jak magnes i szturmujący musieli zalec. Nie poprawiło też sytuacji wysłanie zebranej grupy z 13.baonu. Wycieńczeni doświadczeniami wcześniejszej walki również zalegli. W świetle dnia natarcie na kamienne bunkry okazało się wyjątkowo trudne. Wielkim kłopotem było też dostarczanie amunicji, gdyż trzeba było pokonać w ogniu odkryty teren zachodniego Widma, co w warunkach dziennych w praktyce było niewykonalne. Powoli jednak te bunkry gryziono. Montowano pojedyncze grupki szturmowe lub nawet wyruszali pojedynczy ochotnicy, którzy zabierali się za kąsanie kamiennych bunkrów.
Walka o Górę Anioła Śmierci była bardzo ciężka. W ciągu dwóch dni poległo wielu walczących obu stron. Aby wesprzeć zalegającą na Małym S. Angelo piechotę i rozstrzygnąć los natarcia, zmontowano dodatkowo na tyłach półbatalion z pododdziałów tyłowych, gdyż brakowało już grup odwodowych.
Taka sama sytuacja panowała u przeciwnika. Rozkaz wyjścia na pierwszą linię otrzymali wszyscy zdolni do walki, łącznie z kucharzami i kierowcami. Wiedziano, że rozstrzygnięcie jest blisko. Wszystkie rozporządzalne siły znalazły się teraz naprzeciw siebie, w każdym zagłębieniu i za każdym kamieniem. Wzgórza nocą oddawały dech żywego organizmu. Trudno było jednak zmontować decydujące natarcie przy kompletnym wykrwawieniu i przemieszaniu oddziałów.
Podobnie jak na odcinku Kresowej walkę wywiązano o zmierzchu 16 maja na wcześniejszym kierunku natarcia oddziałów dywizji Karpackiej. Jako pierwsza do spatrolowania wzg.593 wyruszyła grupa uderzeniowa 30-tu ludzi dowodzona przez ppor. Jędrzejewskiego do składu, której dołączono radiooperatora Gustawa Herlinga-Grudzińskiego. Żołnierze wyruszyli w ciszy trasą swoich poprzedników spod Domku Doktora wzdłuż ścieżki prowadzącej do Bramki, a następnie na wysunięte pod nos Niemców placówki 2.kompanii z 3.baonu na „Szlampie”. Mijając Bramkę wkraczali na wygasłe pole walki sprzed kilku dni. Patrol bojowy ppor. Jędrzejewskiego nie musiał długo czekać na przywitanie strony niemieckiej.
Zaczęło się tradycyjnie od wymiany odbezpieczonych granatów. Zaraz potem dołączyło terkotanie broni strzeleckiej, a po niej rozbudziły się baterie artylerii przygniatającej walczących i tłumiącej ruch na zapleczu. No cóż, kiedy o 9-tej rano przeciwnik przeprowadzał kolejny kontratak, aby odzyskać kontrolę wierzchołka wzg.593, a Klasztor strzelał do naszych, TAC (Tactical Headquarters) rozpuszczało wiadomość, że na ruinach opactwa powiewa biała flaga. Każdy, kto jednak mógł dosięgnąć wzrokiem ruin klasztornych nic podobnego tam zauważyć nie mógł. Ale cóż, wiadomość z tak poważnego źródła kazała iść za ciosem i powiększać zdobycze.
Wydano, więc rozkazy natarcia dla 4. i 6.batalionu, aby ostatecznie rozstrzygnąć los wielomiesięcznego starcia o szczyt góry pochłaniającej każdą ilość szturmujących. Wir bitwy zaogniał się coraz bardziej. Z drobnej wymiany ognia zainicjowanej przez żołnierzy ppor. Jędrzejewskiego rozpętała się zacięta walka o każdą piędź wierzchołka Góry Ofiarnej. Aby podtrzymywać furię ataku i zdobycze w terenie ciągle wprowadzano kolejne grupy uderzeniowe. Powoli zbliżał się koniec dnia i nadal nie było widać rozstrzygnięcia walki. Na szczycie Góry Ofiarnej cały czas pozostawały nierozbite trzy silne kamienne bunkry otoczone zasiekami i minami. Straty obu stron sięgały zenitu i walczono krańcowym wysiłkiem i zawziętością. Przechwytywane niemieckie meldunki mówiły ciągle o wycofaniu się, ale opór obrońców nie wykazywał zmian.
W czasie, gdy grupy uderzeniowe Karpackiej i Kresowej prowadziły natarcie Drogą polskich Saperów w stronę Gardzieli pięły się czołgi 4.p.panc. Ich zadaniem było po raz kolejny wdarcie się w dolinkę Albanety i prowadzenie ogni wspierających na osi natarcia nacierającej piechoty.
O godz.7.20 do Gardzili dotarły jako pierwsze czołgi 2.szwadronu kpt. Drelicharza, a na lekko opadający grzbiet płd. Widma próbę wdarcia podjęły czołgi 3.szwadronu. Wąski wlot w dolinę Albanety ponownie został silnie zaminowany przez Niemców pomiędzy pierwszym a drugim natarciem i przekroczenie wąskiego przesmyku okazało się niemożliwe bez wcześniejszego rozminowania przedpola. Saperzy podejmowali wielokrotnie próby uwolnienia od min choćby kilku metrów terenu, ale w świetle dnia byli łatwym celem dla ogni z całego amfiteatru sąsiadujących wzgórz.
Tymczasem czołgi kpt. Drelicharza nie mogąc przekroczyć zaminowanego grzbietu Gardzieli rozpoczęły prowadzenie ognia w stronę rozpoznanych bunkrów niemieckich wspierając tym samym natarcie kompanii szturmowych 6.batalionu mjr. Różyckiego walczącego na wcześniejszym odcinku uderzenia 1.baonu ppłk. Raczkowskiego.
Żołnierze Różyckiego wbili się o 11.20 w kotlinkę przed Mass Albanetą nawiązując walkę z bunkrami na płn. stoku wzgórza 593. W czasie, gdy z wielkim trudem czołgi 2.szwadronu wdzierały się w Gardziel na prawo wspinaczkę na południowe Widmo rozpoczęły czołgi 3.szwadronu. Tak jak przed bitwą dowódcy obu dywizji gen. Duch i gen. Sulik ciągnęli supełki o rejon walki, tak dowódcy plutonów 3.szwadronu postanowili ciągnąć zapałki o wyznaczenie zadań. Wśród nich było trzech podporuczników-Białecki, Besser i Kochanowski. Białecki poległ a Besser zaproponował półroczny żołd Kochanowskiemu za odstąpienie zadania. Kochanowski wsiadając do czołgu odparł-„nie ma tak dobrze” i ruszył miażdżyć bunkry płd. Widma.
Czołgi pnące się po stromiźnie wzgórza wyły na wysokich obrotach wyszukując przejść między głazami. Na widok polskich pancerzy, kamienne bunkry siejące śmierć pośród piechoty ucichły, a te, które się odezwały szybko obracał w pył ogień atakujących czołgów. Nagle pośród stanowisk niemieckich zaczęły wyrastać białe szmaty. Jeńców było coraz więcej. Zrozumieli, że i my mamy teraz pancerz.
Bilans poniesionych strat był wysoki, ale do godzin wieczornych 17 maja atakującym udało się zająć i oczyścić całe Widmo, M.S.Angelo, płn. stoki wzg.593 w stronę Albanety oraz mocno przetrzebić obronę na samym wierzchołku Góry Ofiarnej i S.Angelo. Po naszej stronie poległo jednak wielu żołnierzy, a wśród nich z-ca dowódcy dywizji, dwóch dowódców brygad, pięciu dowódców batalionów i trzech majorów. 17 maja był czarnym dniem dla kadry oficerskiej korpusu Andersa. Ale cóż, od zawsze w historii wojen przykład i odpowiedzialność musi pochodzić od tego co dowodzi.
O godz.22 przechwycono kolejny meldunek z rozkazami wycofania niemieckich obrońców z Klasztoru i znacznej części masywu wzgórz M.Cassino. Wysyłane patrole bojowe natrafiały jednak na niezmienną siłę ognia, a o drugiej w nocy spadochroniarze przypuścili kolejny kontratak na szczycie 593. Taka sytuacja trwała aż do samego świtu 18 maja kiedy wysłano kolejne patrole dla zlustrowania terenu i tak wstawał ostatni dzień walki. O świcie patrol wysłany na wzg..569 stwierdził brak oporu. Natychmiast wysłano kolejnych żołnierzy z 6.baonu w stronę Mass Albanety i z baonów 4. i 5. przez 593 w stronę wzg.476 i Klasztoru. W tym czasie ze stanowisk 12.PUPodol. , jako znajdującego się w najbliższym sąsiedztwie opactwa, wysłano patrole z 2. i 3.szwadronu.
Jako pierwszy do ruin Klasztoru wkroczył ppor. Gurbiel z patrolem 13 ułanów. O godz.10.20 zdobywcy zatknęli proporczyk pułku na gruzach klasztoru Montecassino, po czym na rozkaz gen. Andersa wysłany na miejsce kpt. Rogulski z Kwatery Głównej zatknął flagę polską i angielską. Pozostający nadal w ukrytych stanowiskach i bunkrach spadochroniarze na widok zbliżających się orzełków siedzieli cicho, nie otwierali już ognia. Woleli trafić do niewoli brytyjskiej. Nasi żołnierze dowiadywali się o tym od później napotykanych żołnierzy angielskich prowadzących jeńców i z uśmiechem pytających-„to od was tak uciekali?”. 5 miesięczne nasączanie ziemi krwią dobiegało końca w jednym momencie. W świat szły krótkie komunikaty- VICTORY ! ZWYCIĘSTWO! Niezwyciężona miesiącami twierdza upadła.
Walka nie dogasła jeszcze jednak na S. Angelo (Górze Anioła Śmierci). Przez cały dzień 18 maja prowadzono bój o rozbicie ostatnich bunkrów-olbrzymów. Opór obrońców stopniowo wygasał, ale trzeba było bić się o każdą piędź terenu. O godz.4.15 19 maja, wysłane wieczorem dnia poprzedniego patrole, wystrzeliły rakiety informując, że wzgórze zostało ostatecznie zdobyte. Na polu walki w masywie, niezwyciężone dotychczas miesiącami bunkry objęła nagle cisza. To koniec. Wokół zalegało w ostatnim uścisku wiele trupów żołnierzy obu stron. Gdzieś w oddali słychać było przesuwającą się na przedpolu Linii Hitlera walkę. Polskie natarcie w IV bitwie o Monte Cassino właściwie nie zakończyło się na zdobyciu ruin montecassińskiego opactwa. Trzeba również pamiętać o zaciętych walkach prowadzonych do 25 maja 1944 r. przez Pułk Ułanów Karpackich i 15. Pułk Ułanów Poznańskich o zdobycie pasma wzgórz Pizzo Corno i Monte Cairo. Ciężkimi stratami okupiona została również walka Pułku 6. Pancernego i innych pododdziałów podczas ataku na Piedimonte S. Germano położonego na Linii Hitlera.
W tej ciągłej walce kilkudniowej, przypływach i odpływach, ginęli nieprzerwanie żołnierze. Wówczas miało to być może jedynie znaczenie dla rodzin i kolegów. Wojna była wszędzie wokół. Dla nas obecnych to wszystko pozostaje już tylko zapisem. Zapisem bitwy, wydarzenia z historii. Ale naszym obowiązkiem jest przekazanie niezwykłego poświęcenia tych ludzi. Oddanie im pokłonu i szacunku. Oni walczyli o wolną Ojczyznę i powrót do rodzin i domów. Walczyli o wolną Polskę.
Tekst i zdjęcia: Krzysztof Piotrowski. © Wszystkie prawa zastrzeżone
Niniejszy artykuł po raz pierwszy został opublikowany w wydawanym w Rzymie dwutygodniku dla Polaków we Włoszech “Nasz Świat” nr 8 (16-30 kwietnia)/2009.
Commenti